Uczeń niepraktykujący na katechezie

Katecheza w praktyce Otwarty dostęp

Coraz częściej katecheci spotykają się z uczniami, którzy mówią, że są wierzący, ale niepraktykujący. Pomaganie takim uczniom w odzyskaniu osobistego kontaktu z Bogiem wymaga trafnej diagnozy przyczyn rezygnacji z praktyk religijnych.

Wewnętrzna sprzeczność

W kontakcie z wychowankiem, który deklaruje się jako wierzący, ale niepraktykujący, pierwszym zadaniem katechety jest precyzyjne wyjaśnianie, że taka postawa jest nielogiczna i wewnętrznie sprzeczna. To tak, jakby ktoś twierdził, że żyje, ale nie oddycha; albo że jest zagorzałym wegetarianinem, lecz niepraktykującym. Być wierzącym, lecz niepraktykującym to tak, jakby być zaprzyjaźnionym z jakimś człowiekiem, lecz unikać osobistego z nim kontaktu albo jakby być zakochanym w jakiejś osobie i tworzyć z nią parę, lecz się z tą osobą nie spotykać i osobiście z nią nie rozmawiać.

POLECAMY

W kontakcie z katechizowanymi nie można jednak ograniczyć się do tłumaczenia, że bycie człowiekiem wierzącym, lecz niepraktykującym, to postawa niedojrzała i świadcząca o braku konsekwencji. Nie wystarczy samo demaskowanie wewnętrznej sprzeczności takiej postawy z tego powodu, że katechizowani obserwują brak konsekwencji także u nas, ludzi dorosłych. Dzieci i nastolatki to doskonali obserwatorzy rzeczywistości. Natychmiast zauważają każdą niekonsekwencję czy każdą niezgodność postępowania z wyznawanymi wartościami czy normami moralnymi u rodzica, księdza czy nauczyciela. Poza tym katechizowani bywają niekonsekwentni w wielu dziedzinach życia, a nie tylko w relacji do Boga. Przykładowo, głośno mówią o swoich aspiracjach do życia w wolności, a jednocześnie popadają w wielorakie uzależnienia. Skuteczne pomaganie uczniom w odzyskiwaniu osobistej więzi z Bogiem wymaga dotarcia do przyczyn, które sprawiają, że dany uczeń deklaruje się jako wierzący, ale niepraktykujący. Popatrzmy na najczęstsze z tych przyczyn.

Błędna postawa rodziców

Zwykle utrata osobistego kontaktu z Bogiem dokonuje się u katechizowanych stopniowo, a głównym powodem takiego stanu rzeczy jest niedojrzała postawa rodziców w wymiarze religijnym. Najczęściej słabnięcie kontaktu z Bogiem zaczyna się od tego, że dany nastolatek widzi, iż jego rodzice oddalają się od Boga. Zauważa, że coraz rzadziej się modlą, coraz rzadziej uczestniczą w niedzielnej Eucharystii, coraz rzadziej przystępują do Komunii, coraz rzadziej korzystają z sakramentu pokuty i pojednania. Nie czytają Biblii i nie korzystają ze wsparcia żadnej wspólnoty katolickiej.

Od pogłębionego kontaktu z Bogiem odciąga wychowanków sformalizowane i oparte na sztywnych przepisach przygotowanie 
do przyjęcia sakramentów. 

Nie uczestniczą w rekolekcjach parafialnych. Jeśli tak postępujący rodzice polecają dziecku modlić się czy chodzić do kościoła, to ono traktuje ten nacisk jako ciążący i niezrozumiały nakaz czy jako obowiązek, który nie ma w ogóle sensu, bo nie przynosi żadnego zysku. Młodzi ludzie potrafią logicznie myśleć i wyciągać wnioski z postępowania taty czy mamy. Gdy widzą, że dla rodziców modlitwa czy Eucharystia to mało ważne rzeczy, to znaczy, że więź z Bogiem nie jest konieczna do tego, żeby radzić sobie w codziennym życiu.
Rodzice mogą też w zupełnie inny sposób przyczyniać się do utraty osobistego kontaktu z Bogiem przez ich syna czy córkę. Chodzi tu o sytuację, w której rodzice są wręcz wzorcowo praktykujący i zaangażowani w życie parafii, lecz ich praktyki i aktywność nie przekładają się na miłość do swoich bliskich. Chyba nic bardziej nie zniechęca nastolatków do Boga, jak rodzice, którzy są bardzo praktykujący i pobożni, a po przyjściu z kościoła nie okazują dzieciom wystarczająco dużo miłości, nie są radośni i pogodni, nie są czuli i cierpliwi. Najgorsza sytuacja ma miejsce wtedy, gdy swoją postawą pobożni rodzice zaprzeczają temu, czego uczy nas Jezus, czyli postępują w sposób przeciwny do wyznawanej wiary. Gdy dziecko obserwuje, że tata czy mama chlubią się swoją pobożnością, ale po powrocie ze Mszy czy innych nabożeństw, albo po modlitwie w domu, okazują swoim bliskim agresję, krzywdzą ich, postępują egoistycznie, kłamią, obmawiają czy oczerniają ludzi, nie potrafią przyznać się do popełnianych przez siebie błędów, popadają w nałogi, łamią przysięgę małżeńską, to wtedy syn czy córka mogą całkowicie zniechęcić się do Boga. Mogą myśleć, że Bóg przeszkadza ludziom w byciu mądrymi, kochającymi i szczęśliwymi. Ewidentny rozdźwięk między wyznawaną przez rodziców wiarą i pobożnymi praktykami a ich sposobem postępowania rani dzieci i prowokuje je do buntu nie tylko wobec swoich rodziców, lecz także do buntu wobec Boga. W takiej sytuacji wychowankowie traktują Boga jako współwinnego temu, że tata czy mama zadaje cierpienie, zamiast pomagać i wspierać. Nikt tak nie odciąga dziecka od Boga, jak pobożny rodzic, który rani, zamiast kochać.
W odniesieniu do rodziców, którzy zaniedbują swoją więź z Bogiem lub którzy są bardzo praktykujący, ale mało lub wcale nie kochają, pierwszym zadaniem katechety jest sygnalizowanie tych zagrożeń najpierw rodzicom i wyjaśnianie im, jak bardzo – zwykle mało świadomie – ranią swoje dzieci i jak bardzo odciągają je od Boga. W czasie spotkań z rodzicami czy w rozmowach indywidualnych katecheta powinien wyjaśniać rodzicom, że pierwszym sposobem przyprowadzania synów i córek do Jezusa jest obserwowanie przez ich dzieci tego, że mama i tata są osobiście zaprzyjaźnieni z Bogiem, że z Nim rozmawiają, że spotykają się z Nim w świątyni i że dzięki więzi z

Bogiem coraz bardziej kochają swoich bliskich. Jeśli praktyki reli­­­­gijne nie przekładają się na codzien­­­­ne nawrócenie i na coraz większą miłość bliźniego, to stają się pus­tym rytem i powierzchowną poboż­nością, która jest zaprzeczeniem rzeczywistej religijności, czyli osobistej więzi z Bogiem, poprzez którą człowiek staje się coraz bardziej podobny do Boga, bo każdego dnia kocha coraz ofiarniej, czulej i mądrzej jednocześnie. 

Postawa dzieci wobec Boga w naj­­większym stopniu zależy od po­­­stawy ich rodziców w tej sprawie. Optymalna sytuacja ma miejsce wtedy, gdy rodzice są praktykujący i gdy konsekwentnie okazują swoim dzieciom miłość bezwarunkową i nieodwołalną. I gdy wyjaśniają, że takiej miłości uczą się właśnie od Boga, który daje im siłę, żeby kochali samych siebie i swoich bliskich w każdej sytuacji i za wszelką cenę. Jedynie miłość jest wiarygodna i jedynie miłość fascynuje. To dlatego dzieci i młodzież chcą najbardziej naśladować tych, którzy najbardziej kochają. Z tego samego powodu dzieci i młodzież są najbardziej rozczarowani i zranieni postawą takich rodziców, którzy dużo mówią o Bogu, zachęcają czy wręcz przymuszają swoje dzieci do praktyk religijnych, a sami są daleko od Boga albo formalnie są blisko Boga, ale daleko od Jego miłości.

Katecheta nie jest odpowiedzialny za postępowanie rodziców swoich uczniów. Także wtedy, gdy będzie precyzyjnie wyjaśniał tymże rodzicom powyższe zasady, nie wszyscy dorośli skorzystają z jego słów i zachęt. Nie znaczy to, że katecheta nie może w takiej sytuacji uczynić dla katechizowanych już nic więcej. Przeciwnie, może i powinien dać uczniom osobiste świadectwo swojej więzi z Bogiem, a także świadectwo swojej miłości bliźniego, gdyż miłość jest jedynym niezawodnym sprawdzianem autentycznej więzi z Bogiem. Katecheta, który modli się z katechizowanymi na swój niepowtarzalny sposób, a nie jedynie poprzez oficjalne modlitwy Kościoła; katecheta, który opowiada wychowankom o tym, co on sam zyskuje poprzez Eucharystię, Komunię, spowiedź, rekolekcje, pielgrzymki, udział w jakiejś katolickiej grupie formacyjnej – skutecznie przyciąga katechizowanych do Jezusa.

Oczywiście pod warunkiem, że jego bliskość Boga w codzienności przekłada się na serdeczną, cierpliwą i konsekwentną miłość do katechizowanych. Do Boga bowiem przyciągają dzieci i młodzież najbardziej ci dorośli, którzy najbardziej kochają.

Wypaczony obraz Boga

Częstą przyczyną rezygnacji z modlitwy, Eucharystii, spowiedzi i innych praktyk religijnych jest wypaczony obraz Boga, jaki wyrabiają sobie sami katechizowani lub jaki komunikują im dorośli: rodzice, krewni, księża, katecheci, nauczyciele. Pierwsza skrajność w patrzeniu na Boga to przekonanie, że On jest kimś na podobieństwo bezwzględnego policjanta, który stara się przyłapać nas na jakiejś słabości czy grzechu po to, żeby nas ukarać: najlepiej natychmiast i srogo. Druga skrajność to przekonanie, że Bóg jest kimś na podobieństwo naiwnego kolegi, który nam we wszystkim pobłaża, rozpieszcza nas, wypełnia za nas nasze obowiązki, we wszystkim nas akceptuje i nigdy nas nie upomina, bo jest dobry w wyjątkowo naiwny sposób.

Obydwie skrajnie wypaczone wizje Boga oddalają katechizowanych od modlitwy i innych praktyk religijnych. Gdy dziecko czy nastolatek wyobrażają sobie, że Bóg jest detektywem, którego interesują wył...

Ten artykuł jest dostępny tylko dla zarejestrowanych użytkowników.

Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się.

Przypisy